Ostatnio zupełnie nie mam czasu pisać, przepisywać, ani bawić się w tłumaczenia. Cały luty umknął mi przez nawał zadań w pracy i nadal nie mam za bardzo czasu, ni zbyt częstej weny (chyba taka pora roku), ale postanowiłam przerwać w końcu ten impas i coś napisać. Choćby kilka zdań, takie pitu-pitu.
A że dawno nie pisałam o mojej smart-freestylowej twórczości kuchennej, wrzucę przepis, który wczoraj, na szybko, wymodziłam. To będzie zwykła-niezwykła zupa pomidorowa. Lubię do tematów kulinarnych podchodzić nieprzepisowo (czyli, inaczej niż w standardowym przepisie ;p) i wychodzić poza szablony ogólnie ustalone. Ale wszystko musi mieć oczywiście swoje granice, co by nie wyszła jakaś totalna masakra, za którą gorzko może żołądek zapłacić. Co prawda mój żołąd był do wczoraj jeszcze popsuty ale i tak postanowiłam nieco „odpicować” zwykły przepis na zupę pomidorową z ryżem, z użyciem tego, co mam w lodówce 😉
I po kilku chwilach namysłu zabrałam się do roboty.
Używając takich składników:
-sok pomidorowy/przecier z pomidorów/pomidory w puszce,
– pierś z kurczaka mała,
– brokuły (tylko góra i rozdrobione),
– ćwiartka fenkuła pokrojona, jak cebula,
– nasiona fenkuła,
– wyciśnięty czosnek w ilości wg uznania,
– trochę suszonych pomidorów (polecam te z torebki, nie w zalewie),
– odrobina masła (osełki) i mała łyżeczka oliwy z oliwek,
– pół kostki bulionowej wołowej, pół warzywnej,
– sól, pieprz, słodka papryka, zioła wg uznania,
– harissa dla zaostrzenia smaku,
– ryż (w ilości wg uznania, czyli jeśli lubisz gęstą to więcej ;p),
stworzyłam Pomodorosuppa con broccolli 🙂 ®
(nazwa zapisana niegramatycznie, ale o to właśnie chodzi i się nie czepiać! To moje! :D)
Do rozciapcianych pomidorów, czy też soku pomidorowego (akurat nie miałam przecieru) wrzuciłam pokrojoną na kawałki pierś z kurczaka (mięso gotowane, w przypadku chorego żołądka, jest lepsze niż pieczone), rozdrobnione brokułki, suszone pomidorki, pokrojonego fenkuła i jego nasionka, masło i oliwę (broń boże masło roślinne, czy margarynę!), kostki rosołowe, czosnek, sól, pieprz, zioła i paprykę słodką. Na koniec doprawiania dodałam trochę ostrej harissy (miałam polską wersję, ale zdecydowanie polecam oryginalną, którą można kupić w wielu miejscach w Warszawie, w tzw. sklepach „kolonialnych” czy kuchniach świata) a na sam „koniec końców” wrzuciłam ryż.
No i się nie zatrułam, a wyszło dobrze i pomogło 😉
PS. Do zdjęcia (które robiłam w pracy) zabrakło mi zieleniny do przybrania, w postaci pietruszki lub koperku, i grzanek, ale polecam gorąco, aby udekorować nimi wierzch…. No i oczywiście (najlepiej) startym parmezanem. Można też zaszaleć i posypać dodatkowo np. pestkami dyni.
Enjoy!